Jerzy Żyżyński Jerzy Żyżyński
444
BLOG

Skandaliczne ośmieszania Polski i Polaków

Jerzy Żyżyński Jerzy Żyżyński Polityka Obserwuj notkę 10

Ostatnie wydarzenia wpisują się w program, który stanowi, jak mi powiedział jeden z wyborców -  „programowe i celowe ośmieszanie Polski i Polaków”. Coś w tym jest, tak jakby ktoś chciał, by w świat poszło, że „nawet wyborów Polacy sobie nie potrafią zorganizować”. Są też opinie, że w tym szaleństwie chodzi o pokazanie, że z Polakami wszystko można. Można zabrać im połowę gospodarki i 1/3 zlikwidować, można wyrzucać ich z mieszkań i pozbawiać dostępu do lekarza, można ich wyzuć z godności, można nawet zrobić farsę z podstawowej procedury demokracji, jaką są wybory. Parafrazując Szekspira można powiedzieć, że „Jest coś chorobliwego w państwie polskim” (potocznie znana jest wersja: źle się dzieje w państwie …).

Sytuacja jest niebywale skandaliczna, a politycy chcący uchodzić za autorytety wypowiadają horrendalne głupstwa komentując zrozumiałe i oczywiste żądania, by wybory unieważnić i przeprowadzić ponownie. Jest doprawdy żenujące i żałosne, gdy się słyszy komentowanie tej oczywistości przez polityków: „horrendalne głupstwa” (Cimoszewicz), „nie ma żadnych podstaw” (Zoll), „nie zdaje sobie sprawy, co mówi” (Schetyna), „odmęty szaleństwa” (Komorowski).

I niestety pani premier Kopacz twierdząca, że „kontestowanie wyników wyborów przez liderów opozycji to próba niszczenia fundamentów demokracji” dowodzi, że kompletnie nie zrozumiała problemu i powagi sytuacji – to polityka kompromituje.

Sprawa jest oczywista przez postawienie prostego pytania: - Ile musiałoby być głosów nieważnych, by szanowni gentelmani łaskawie przyznali, że wybory należałoby uznać za tak źle przeprowadzone, że powinno się je unieważnić? 50%, 80%, 90%? A może przy 99% nieważnych głosów nadal byście twierdzili, że „cóż, ludzie powinni wiedzieć, jak należy głosować”? Gdy dużo jest głosów nieważnych, to nie wyborców wina lecz systemu – a ściślej biorąc tych, którzy go stworzyli i tych, którzy zaakceptowali. Moim zdaniem już 5% stawia pod znakiem zapytania ważność wyborów, bo jeśli ludzie po wyjściu z lokali wyborczych byli przekonani, że oddali głos na określonych kandydatów i partie polityczne, a potem okazuje się, że ich głosy zostały unieważnione, to znaczy, że cała ta procedura jest błędna - i to dyskwalifikuje wybory – bo właśnie takie konstruowanie procedury, że pojawia się tyle nieważnych głosów - jest niszczeniem fundamentów demokracji – pani premier powinna przemyśleć problem. Przypominam, że propagowano w TVP dezorientującą, błędną instrukcję wyborczą – bardzo trudno sprzeciwiać się opiniom, że nie przez zwykłą pomyłkę.

Głosy oburzenia że „jakżeż, jakie fałszerstwa, kto śmie o to posądzać” (Schetyna i inni) świadczą o jakiejś niebywałej naiwności. Przecież opowieści o fałszerstwach są wiedzą powszechną – znany przypadek pewnej ambasady to kropla w morzu faktów. Mnie osobiście znane są z wcześniejszych wyborów przynajmniej dwa przypadki osób, które kandydowały, oddały na siebie głosy, oddali na nich krewni i znajomi, a w ogłoszonych wynikach nie mieli żadnego głosu lub jakąś niewiarygodnie małą liczbę. Unieważnianie głosów przez dorabianie na wyjętych z urny kartach dodatkowych krzyżyków krąży w legendzie, czyli jest tajemnicą najbardziej znanej osoby w Polsce, pana Poliszynela. Ale sama procedura jest pozbawiona sensu, bo kto wymyślił, że musi być krzyżyk, a jeśli będzie jedna kreseczka, „ptaszek”, fajeczka czy inny znaczek, to głos jest nieważny? A niby dlaczego, jakie to ma znaczenie, jak ktoś zaznaczył swego kandydata? A co by przeszkadzał wykrzyknik? To, że sposób zaznaczenia powinien być dowolny jest oczywistością. A może w ogóle powinno to polegać na wyrwaniu z bloczku nazwisk jednej karteczki z jednym nazwiskiem i wrzuceniu jej do urny, a resztę powinno się wyrzucać do niszczarki? A może zamiast kartek, karta perforowana z maszynowo wyciśniętym otworem przez naciśnięcie klawisza na maszynie do oddawania głosów? Wtedy wyposażenie lokali wyborczych trochę by kosztowało, ale może warto było zainwestować w dobry, niezawodny, nie rodzący wątpliwości system? Trudno doprawdy znaleźć argumenty przeciw posądzeniom, że to jest tak jakby komuś zależało na tym, by taki system nie został stworzony, może by panowie, którzy słusznie podali się do dymisji wyjaśnili teraz, jak to było?

Żadne tłumaczenie pana prezydenta, że nie jest to możliwe unieważnienie wyborów, nie daje się obronić, bo oczywiście to prezydent, jako głowa państwa, jeśli ma poczucie odpowiedzialności – powinien podjąć szybką procedurę unieważnienia wyborów, bo on je zarządził, to jego decyzją ta cała szopka się rozpoczęła. To on zatwierdził na najważniejsze stanowiska w PKW tych starszych panów, których bez specjalnego przykładania się do tak ważnej decyzji personalnej podsunęły mu stosowne instytucje - jak wiadomo, członków PKW (dziewięciu) prezydent powołuje spośród osób proponowanych przez prezesów TK, SN i NSA. Skoro panowie prezesi tych szacownych instytucji do tej decyzji nie przyłożyli się i przedstawili mocno starszych panów (jest piątka emerytów) na zasadzie jakiegoś zmurszałego oportunizmu, to coś tu nie jest w porządku. Wiek co prawda nie ma znaczenia, ale zdolności do rzutkiego zaproponowania lepszego systemu nie wykazali. Gdyby choć tych panów przebadać pod kątem ich stosunku do powtarzającego się od lat problemu dużej liczby nieważnych głosów? Ich brak reakcji po wcześniejszych sygnałach był już dyskwalifikujący, nie kiwnęli palcem, by zaproponować lepsze procedury.

Ten wynik kompromituje nie tylko PKW, ale i tych – i może ich przede wszystkim - którzy uważają, ze wygrali. Prezes Piechociński zachował się trochę jak trener drużyny, która wygrała tylko dlatego, że połowa przeciwników nie dojechała, gdyż zawodnikom podano błędny adres stadionu, albo dlatego, że dostali rozstroju żołądka - jeśli jest politykiem troszczącym się o Polskę, to powinien się martwić albo przynajmniej okazywać zażenowanie. Powinien być zatroskany tak jak ci, którzy w trosce o Ojczyznę potrafili we wspólnym żądaniu unieważnienia wyborów  podać sobie ręce - pomimo od lat dzielących ich sporów. Im jednym należą się brawa w tym teatrze absurdów – bo zjednoczyli się w sprzeciwie wobec tych absurdów.

I jeszcze jedna uwaga. Mam nadzieję, ze minister spraw wewnętrznych wyciągnie konsekwencje wobec tych, którzy odpowiadają za represje wobec dziennikarzy, którzy uczestnicząco obserwowali protest w siedzibie PKW. Oskarżanie o „naruszanie miru domowego” jest kolejną groteską w tym śmiesznym, ale jakże ponurym spektaklu. Jakiego „miru domowego”, jaki tu dom, pani profesor prawa, Hanno Gronkiewicz-Waltz i inni, gdzie tu dom? Warto przypomnieć sobie podstawy, pani profesor, to nie jest żaden dom, to jest instytucja państwowa, która nie wypełniła swoich konstytucyjnych obowiązków i wzięła czynny udział w dziele ośmieszania Polski.

Tekst uzupełniony.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka